niedziela, 3 lutego 2013

dwa

Mama nie pchała się w centrum uwagi, miałam wrażenie, że to raczej centrum uwagi stara się dopchać do niej, przebić przez mur, którym się otoczyła.  Ludzie patrząc na nią i słysząc, jak się śmieje, myśleli „Oto osoba, której nic nie złamie”. Sprawiała wrażenie osoby, która niczego się nie boi, podejmie każde wyzwanie i wszystko jest w stanie skwitować wybuchem śmiechu. Ale nikt z przyjaciół mojej mamy nawet nie próbował ukryć, że miała bardzo wiele wspólnego z tymi dziewczynami z filmów, które śmieją się z tobą, chociaż są smutne, a każdego, kto nie jest po ich stronie, zaciągną aż na dno podczas swojej drogi do celu. Po trupach. Oceniała bez zastanowienia, natychmiast, ale przynajmniej nie bała się przyznać do błędu. Tyle tylko, że skłonić ją do zmiany zdania było jeszcze trudniej niż zmusić Setha Chadwicka do zdjęcia glanów. I chociaż moja mama była cudowną osobą pomimo tych cech, odziedziczyłam po niej cały egoizm i miałam nadzieję, że Tristan kiedyś wyrośnie ze ślepego uwielbienia jej… Bo mama może i mogła mieć wszystko, co tylko zapragnęła, ale tak naprawdę rzadko bywała szczęśliwa bezgranicznie i niezaprzeczalnie. Jasne, śmiała się dużo, ale ludzie, którym przez większość czasu jest smutno, mają do tego tendencję. Wszyscy zwalali jej na głowę swoje problemy, bo „przecież Mali nic nie złamie”, skoro umie się w życiu rozpychać łokciami i niszczyć osoby, które nic dla niej nie znaczą. Ona im pomagała (albo kazała zjeżdżać, kiedy nie byli dla niej ważni), ignorując swój egoizm, a kiedy oni odchodzili, czując się o niebo lepiej, kiedy zrzucili własne problemy na cudze barki, zostawała jeszcze bardziej samotna. Dlatego od czasu do czasu nachodziły ją takie dni, kiedy tylko siedziała na kanapie albo w łóżku i czytała wszystko, co się nawinęło, byleby dobre. Ciocia Alex mówiła, że to w szkole był jej sposób na oczyszczenie – postacie tak prawdziwe, że aż zapominała o tym, kim sama jest. A potem mogła sobie przypomnieć, że jest Mali Blanchett i świat należy do niej, jeśli tylko zechce i znów być tą samą egocentryczką, która gada o wiele za dużo i się nie poddaje.
Ciocia Lily, wujek i Ważka wyjechali dzień po świętach po śniadaniu, ku bezdennej rozpaczy Tristana, który uważał, że teraz w domu nie został już nikt, kto go rozumie. Miał skłonności do dramatyzowania i lubił, kiedy ludzie widzieli, jakim wspaniałym jest aktorem, więc uparł się, że pojedzie z tatą odwieźć ich na lotnisko. Mama go poparła. Ja byłam trochę zawiedziona, bo przez ostatnie kilka dni nie dowiedziałam się nic na temat podróży w czasie. Nic, null. Ciocia Lily po moim pytaniu jak ognia unikała tematu, wujka nie miałam odwagi spytać, tata był zbyt zajęty bieganiem za Tristanem i Ważką, żeby nic sobie nie zrobili, a mama odkąd zainteresowałam się Peterem i jego związkiem z małżeństwem cioci Emily, stała się dziwnie podejrzliwa. U Rachel sytuacja miała się lepiej, bo jej tata, kiedy go zapytała, bez zastanowienia palnął, że mamy pogadać z Dorianem – ojcem Lionela, chociaż żadnych bardziej szczegółowych informacji nie udzielił, bo ciocia Alex wkroczyła do akcji i opieprzyła swoją córkę za to pytanie, dodając, że przecież mówiła jej, żeby zapomniała o podróżach w czasie. Teraz nasz problem polegał na tym, że Lionel siedział z rodzicami w Paryżu i aktualnie byli w środku remontu. Kiedy ostatnio z nim gadałam, mówił coś o malowaniu salonu i artystycznej wersji swojej mamy, która zaczęła się w czasie płukania wałków i pędzli zastanawiać, dlaczego w sumie nie zaprosili jego dziewczyny nawet na kilka dni. Miałam zobaczyć go dopiero w szkole, a to znacznie utrudniało dowiedzenie się czegokolwiek. Zwłaszcza, że potencjalnym źródłem informacji był nie kto inny, jak Dorian Blackstar, który nosił przy sobie pistolet, wyglądał jak włoski mafiozo i potrafił w jednym spojrzeniu zawrzeć wszystkie emocje.
Ledwo drzwi się zamknęły za gośćmi, mama zrobiła sobie herbatę i usiadła naprzeciw mnie przy stole, wyrywając z rozmyślań o tym, jak mogłabym dotrzeć do ojca Lionela, nie wtajemniczając go przy okazji w to wszystko.
– Czuję się odmóżdżona – powiedziała, rozpuszczając włosy.
– Co? – zapytałam niezbyt inteligentnie.
Mama w odpowiedzi uderzyła głową w stół. Z kubka wylało się trochę herbaty. Przez chwilę rozważałam wszystkie „za i przeciw”, a potem doszłam do wniosku, że nie mam aż tak wiele do stracenia, by ryzyko nie miało mi się opłacić, i zapytałam:
– Wiesz może, czy Lionel przyjeżdża przed szkołą do Anglii?
– Mhm – wymamrotała mama do stołu. – Z rodzicami na bal u Saula.
W domu mojego chrzestnego co roku odbywał się bal sylwestrowy, na który zapraszał wszystkich swoich znajomych. Okoliczność nie była bardzo sprzyjająca, ale lepsze to niż nic.
– A u kogo zostają? – drążyłam temat.
– U Setha i Emily, przyjadą dzień wcześniej… – Mama nagle podniosła głowę i spojrzała na mnie. Miała orzechowe oczy, które wydawały się wiecznie uśmiechać. – Boże, dziecko, czy ja ci właśnie powiedziałam wszystko, czego potrzebujecie?
I znów uderzyła głową w stół.
– Słuchaj – podjęła z powrotem wątek po kilku minutach ciszy, które spędziłam, patrząc jak wskazówki przesuwają się po tarczy zegara, zbliżając do jedenastki – dobrze wiem, że chcesz pomóc, tak samo jak Rachel, ale uwierz mi, wkopiecie się w większe bagno niż moje najgorsze koszmary. Relacja Setha i Emily nigdy nie była prosta i każde z nich myślało głównie o drugim, co z kolei ta osoba odbierała jako przejaw egoizmu, a kiedy wzięli ślub, doskonale wiedzieli, na co się godzą. Nie jest waszą sprawą wtrącanie się teraz w ich motywy i marzenia!
– Ale przecież nie może być tak, że jedyne, co Ethan zastaje za każdym razem, kiedy wraca do domu, to jego pokłóceni rodzice!
– Zgoda – przyznała moja mama. – Ale nie może też być tak, że wy się w to wtrącacie. Emily i Seth to duże dzieci, nie potrzebują opieki dwójki nastolatek. A ja nie mam specjalnej ochoty cię stracić. Jasne?
Wiedziałam, że kiedy mama zdobywa się na stanowczy ton, traktuje swojego rozmówcę jak wyzwanie. Wtedy należy odpuścić. Brzmiała bardzo poważnie jak na nią, a do tego w jej głosie nie słyszałam złośliwości.
– Mhm – mruknęłam. Artemis wskoczył mi na kolana. – Rozumiem.
Mama wzięła kubek z herbatą do ręki i wstała.
– Właśnie o to chodzi, że nie rozumiesz – powiedziała cicho i poszła do siebie, zostawiając mnie przy kuchennym stole z mruczącym kotem na kolanach, pustą szklanką po soku oraz ochotą, by zakopać się w łóżku z książką i już nigdy stamtąd nie wyjść.
Ale że byłam dzieckiem swoich rodziców, zamiast tego wstałam, wstawiłam kubek do zlewu i poszłam do siebie. Połączenia z Francją kosztowały sporo, ale nie miałam zamiaru się tym przejmować.
– Co znów spieprzyłaś? – zapytał mnie na powitanie Lionel, kiedy usiadłam po turecku w fotelu. W jego głosie słyszałam rozbawienie, wszystko, co robiłam, go niesłychanie śmieszyło, nawet jeśli ja bynajmniej nie uważałam, by takie było.
– Sądząc po głosie, malowanie skończone – zignorowałam pytanie.
– Seawall, co spieprzyłaś? – powtórzył, wesołość zniknęła z jego głosu.
– Zaraz „spieprzyłam”, to takie duże słowo… – mruknęłam. Nie lubiłam tego, że przez moje podobieństwo do Rachel wiedział wszystko. – Zresztą skąd pewność, że to się stało?
– Dzwonisz do mnie – odpowiedział Lionel, jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. – Coś się musiało stać.
– No powiedzmy, że nie wszystko mi się udaje. Podobno przyjeżdżacie wcześniej? – zmieniłam temat.
– Mhm – potwierdził. – Czy ty czujesz moją dziką radość?
– Tak. – Prawie widziałam jego zblazowaną minę, kiedy przewraca oczami na każdą wzmiankę o balu. – Aż bije z twojego głosu.
– Miło. Już się cieszę na codzienne poranne kłótnie… Ale mamy teraz fajny salon, jasnozielony.
Zrozumiałam.
– Rachel mówiła – poinformowałam go, a potem postanowiłam, że skoro on chce drążyć temat, ja będę złośliwa.
– Ponoć twoja mama nie mogła się nadziwić, dlaczego nie zaprosiłeś swojej dziewczyny…
– Pół godziny się nad tym rozwodziła – westchnął Lionel. – I żadne argumenty do niej nie docierają.
Miałam dwie idolki, jeśli chodzi o uprawianie inteligentnego chamstwa i Ellie była jedną z nich, ale mimo to się nie przyjaźniłyśmy. Nasza relacja opierała się na prostym „Cześć, co u ciebie?” i niezbyt wnikających w szczegóły odpowiedziach na to pytanie. Nie mogłam powiedzieć, że jej nie lubię, bo byłoby to kłamstwo, ale z drugiej strony nie potrafiłabym jej zaufać. Jej rodzice są po rozwodzie, a w zeszłym roku jej ojciec – przyjaciel matki Lionela – akurat wyjechał w delegację do Moskwy, więc spędziła święta u Lionela w Paryżu.
– I spróbuj teraz z nią zerwać… – zaśmiałam się.
– Z góry wiadomo było, że nie będę mógł tego zrobić, bo mnie matka zabije – prychnął Lionel. – W końcu mam przed sobą okazję do połączenia dwóch szlachetnych rodów i tego typu pierdy…
Tristan nie cackał się z pukaniem, tylko po prostu wpadł jak burza do mnie do pokoju, zanim mój przyjaciel powiedział coś jeszcze.
– Idzieeeemy do kina! – wrzasnął.
– Muszę kończyć – powiedziałam do Lionela, przewracając oczami.
– No to nie spieprz tego do końca, Seawall, i niech moc będzie z tobą! – zaśmiał się i rozłączył.
– DO KINAAAA! – powtórzył radosną nowinę młody.
– Tak, tak, rozumiem. – Zdusiłam w sobie chęć natychmiastowego wywalenia go z hukiem z pokoju. – Na co?
– „Czerwonego renifera” – wyjaśnił podekscytowany.
Moja mina musiała wyrażać więcej niż tysiąc słów.
– Wszyscy?
A także sporą dawkę braku entuzjazmu.
– Oczywiście, że nie! – oburzył się mój brat. – Ja, mama i tata! Ty nie! Ha!
Po czym odstawił jakiś idiotyczny taniec radości, który, jak to na taniec radości przystało, wyglądał raczej, jakby ktoś podpalił mu spodnie. Kiedy wybiegł z pokoju, zadzwoniła do mnie Rachel.
– Czego?
– Ogarnij się i przychodź, kiedy chcesz, mam pomysł.
~*~
– To jest chore – oznajmiła po raz setny Rachel. – C–H–O–R–E. Bardzo. Bardzobardzobardzo.
Dla obcego człowieka nigdy nie odczuwała zdenerwowania ani strachu, bo jedyną rzeczą, jaka o tym świadczyła, był jej słowotok, a Rachel z zasady odzywała się tylko w obecności znajomych. Kiedy odpowiadała w szkole, zawsze zaciskała pod ławką ręce w pięści. Kiedy ktoś pytał ją o drogę, wahała się, czy odpowiedzieć. Głównie dlatego wszędzie chodziłyśmy razem – ona robiła dobre wrażenie i brano nas za dwie grzeczne panienki, ja się odzywałam i wykłócałam, całkowicie je psując, ledwo tylko się odezwałam. Podobnie było z naszymi mamami – bezczelna Mali, myśląca Alex. Z wyglądu obie bardziej przypominałyśmy naszych ojców – ciemne włosy, brązowe oczy, wzrost – ale to z matkami więcej nas łączyło. Nawet to, że kiedy stanęłyśmy obok siebie, ludzie przestawali nas rozróżniać. I nieważne, że Rachel miała grzywkę, ja loki, ona nosiła soczewki, ja często okulary, że byłam od niej wyższa, że ubierałyśmy się całkiem inaczej. Czego byśmy nie robiły, i tak nas mylono. Fakt, że się przyjaźniłyśmy, nie pomagał.
– Może zamiast gadać byś mi pomogła? – mruknęłam, przesuwając swój kubek z herbatą kawałek dalej, a na jego miejsce kładąc kolejny stosik notatek.
– Nie wierzę, że to robimy… – oznajmiła Rachel, popijając łyk swojej kawy. Nie znosiłam kawy, za to moja przyjaciółka uważała ją za lekarstwo na wszelkie smutki; to była jedna z tych niewielu rzeczy, w których się od siebie różniłyśmy, przy okazji uzupełniając.
– Przypominam, że to był twój pomysł! – zauważyłam zirytowana.
Siedziałyśmy naprzeciw siebie przy stole w jej salonie, a którym rozłożyłyśmy wszystkie możliwe notatki, jakie znalazłyśmy u cioci Alex w biurku. Samo szukanie ich trwało prawie godzinę i byłam coraz bardziej świadoma faktu, że czasu może nam zabraknąć, by znaleźć to, czego szukamy i wszystko z powrotem pochować.
– No wiem, wiem, ale on był głupi…
– Rachel, do cholery, skup się – warknęłam. – Już zaczęłyśmy, za późno, jasne?!
Moja przyjaciółka dmuchnęła w grzywkę, by ta nie wpadała jej do oczu, pokazała mi język i też zabrała się za przeglądanie papierów. Nie wnikałam, dokąd poszli ciocia z wujkiem, ale miałam nadzieję, że nie będzie im się spieszyć. Nawet nie zauważyłyśmy, kiedy zrobiło się ciemno. Po jakiejś godzinie przerzucania kartek, czytania w kółko tych samych notatek, marudzenia Rachel i moich wściekłych odpowiedzi uznałyśmy, że nic więcej nie znajdziemy i zabrałyśmy się za chowanie całej tej makulatury. Jedyne, co znalazłyśmy, to jakieś stare notatki, które nie wyglądały na zrobione ani przez ciocię Alex, ani przez moją mamę – pismo było zbyt eleganckie. Było w nich sporo o czarnych dziurach, lukach czasowych i alternatywnej rzeczywistości, więc uznałyśmy, że się przyda. Resztę zebrałyśmy ze stołu i odłożyłyśmy z powrotem do biurka cioci, po czym znów zasiadłyśmy przy stole. Miałyśmy jeszcze trochę czasu, bo rodzice mieli po mnie przyjechać dopiero po drodze z kina, a film kończył się za prawie godzinę.
– Myślisz, że powinnyśmy powiedzieć Ethanowi? – zapytałam.
– Nie, skąd ten pomysł? – zakpiła Rachel. – To tylko jego rodzice, po co mu mówić?
– Okej, to rzeczywiście było głupie pytanie… – przyznałam. – Tylko może zróbmy to, jak już będziemy coś wiedzieć, co?
Rachel rzuciła mi charakterystyczne dla jej mamy spojrzenie „No serio?”. Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, każda pogrążona we własnych myślach. Jakiś mądry człowiek kiedyś powiedział, że przyjaźń przychodzi wtedy, kiedy milczenie przestaje być krępujące. Jasne, kłóciłyśmy się, ale chyba za bardzo byłyśmy do siebie podobne, żeby się na siebie na dobre obrazić, zerwać kontakt i udawać obce. Brakowałoby mi jej sarkastycznego głosu, dmuchania w grzywkę, miłości do kawy i książek Agaty Christie, nie miałby kto kończyć za mnie zdania, kiedy gubię wątek, ratować mnie z każdej opresji i w ogóle nie byłoby nikogo, kto byłby taką Rachel. Czasem miałam wrażenie, że nasza przyjaźń to trochę układ w jedną stronę – ona daje, ja biorę – i zastanawiałam się, czy nie męczy jej ciągłe życie w, bądźmy szczerzy, moim cieniu. Kiedy jej o tym mówiłam, tylko rzucała mi pełne politowania spojrzenie, przytulała i tym sposobem kończyła temat, więc w sumie dalej nie wiedziałam nic.
– Mama mi dzisiaj powiedziała, że mam się nie wtrącać, bo nie jest gotowa mnie stracić – powiedziałam w końcu. Rachel przekrzywiła głowę niczym kot, co świadczyło o tym, że słucha z uwagą. – Nie mam pojęcia, co miała na myśli…
– Ale była poważna? – dokończyła Rachel.
Pokiwałam głową. Moja przyjaciółka westchnęła.
– Mówiła jeszcze, że mamy się w to nie mieszać, bo się wkopiemy czy coś w tym stylu – dodałam po chwili milczenia, wpatrując się w dno swojego kubka. Nie, nie, nie, nie zacznę teraz wątpić. Nie mogę, prawda?
– Już się wkopałyśmy, sama to powiedziałaś. – Rachel przewróciła oczami. – Zresztą to ja tu jestem tą od wyrzutów sumienia i roztrząsania każdego słowa miliard razy w poszukiwaniu ukrytych znaczeń, zapomniałaś?
Jak już mówiłam, układ w jedną stronę. Zawsze, kiedy jej potrzebuję, Rachel jest obok i jeśli nie może nic zrobić, po prostu daje mi odczuć, że nigdzie się nie wybiera. Tymczasem ja nie znoszę bezsilności i uciekam jak najdalej od problemu, więc kiedy to ona jest w kiepskiej sytuacji, ja znajduję coś, czym mogę zająć myśli i w efekcie znikam. Nie boję się wielu rzeczy – mam to po mamie – ale jedną z moich najgorszych obaw jest to, że Rachel kiedyś się wkurzy i mnie zostawi. Ciocia Alex mówi, że obawą Rachel jest to, że się nią znudzę i ją opuszczę. A wtedy nie będzie już duetu Blanchett&Wayland i nie będziemy miały dostępu do jakże wspaniałego dziedzictwa naszych matek, które były najbardziej wybuchowym duetem w historii Avalonu, i wujków, którzy z kolei na długo wryli się w pamięć dzięki swoim mniej lub bardziej świetnym, za to zawsze ekstremalnym, pomysłom.
Miałam tendencję do wybierania zawsze nie najłatwiejszej ścieżki, nie najciemniejszej drogi, tylko tej, którą ktoś mi powiedział, że z pewnością nie pójdę. Lubiłam udowadniać ludziom, że są w błędzie, że źle mnie ocenili i nie jestem wcale tak egoistyczna i bezczelna, za jaką mnie uznali, ale to było błędne koło – pokazując im, że się mylili, uświadamiałam samej sobie, że tak naprawdę mieli całkowitą rację. Ale kiedy mama nakazała mi odpuścić, ja jeszcze bardziej się zawzięłam, chociaż coś mówiło mi, że będę tego żałować i to bardzo.
Do moich zwyczajów należało także całkowite ignorowanie intuicji, jeśli nie należała ona do Rachel.
– Nie, nadal pamiętam – uśmiechnęłam się. – Ja tu jestem od zagłuszania złych przeczuć, o tym też nie zapomniałam.
Odwzajemniła mój uśmiech.
– Chcesz jeszcze herbaty?
Pokiwałam głową. Jak się okazało, skończyłyśmy rozmowę o naszych zamiarach akurat w odpowiednim momencie, bo ledwo Rachel sięgnęła po mój kubek, w zamku zachrobotał klucz i do domu wrócili ciocia z wujkiem. Czasem się zastanawiałam, jakim cudem, przypadkiem czy też zrządzeniem losu się w sobie zakochali, bo kiedy się na nich spojrzało, nie pasowali do siebie w romantycznym względzie ani trochę. Byli podobnego wzrostu, ale o ile ciocia wydawała się nieustannie czekać na atak z każdej możliwej strony, w jej oczach czaiły się złośliwe iskierki, a włosy zawsze wymykały się z warkocza i grzywka wpadała w oczy, to wujek irytująco przypominał faceta spod znaku „garnitur i pistolet” – zrelaksowana (przynajmniej pozornie) postawa, fryzura jakby właśnie wyszedł z salonu Jean Louisa Davida, pobłażliwe spojrzenie. Aż dziw, że się bał mojej mamy…
– Chcecie coś do picia? – zapytała Rachel rodziców jeszcze zanim zdążyli się rozebrać.
– O tak, kawę – zamówiła ciocia, zdejmując kurtkę. – Julia, przyjadą po ciebie?
Potwierdziłam.
– Dla mnie też kawę – dodał wujek. Nie cackał się z wieszaniem kurtki, po prostu rzucił ją na krzesło w korytarzu i wszedł do salonu.
Ciocia przewróciła oczami.
– Will?
– Tak? – Odwrócił się na pięcie.
– Kurtka?
– Alex?
– Co?
– Poważnie?
Ciocia uniosła brwi i tym razem przyszła kolej wujka na wzniesienie oczu do nieba, ale wrócił i powiesił kurtkę w szafie. Lubiłam na nich patrzeć i słuchać, jak się przekomarzają. Robili to odkąd pamiętam, a nawet jeszcze dłużej, i działało to na mnie  jakoś dziwnie kojąco, jakbym po długiej podróży wróciła do domu. Rachel wzięła mój kubek i poszła do kuchni.
Akurat wtedy ktoś – kto okazał się być rozbawioną mamą, zażenowanym tatą i zachwyconym Tristanem – zadzwonił do drzwi. Ciocia i wujek przez chwilę spojrzeniem starali się nawzajem nakłonić do otwarcia, aż w końcu wujek poniósł sromotną klęskę, wstał z kanapy i poszedł przywitać moją rodzinkę. Mama się z Tristana, który nie tracił czasu, tylko natychmiast się rozgadał na temat „Czerwonego Renifera”, który podobno był najfajniejszym filmem, jaki kiedykolwiek widział (co miało się zmienić, kiedy tylko zobaczy następny) i na którym zjadł najwięcej popcornu. Uwielbiał popcorn, ja zresztą też.
Rachel wróciła z kuchni z dwoma kubkami więcej niż się tam wybrała. Oczywiście, herbata cytrynowa dla mamy i zwykła dla taty. Wszyscy usiedliśmy przy stole i rozmowa zeszła na temat balu sylwestrowego, kiedy Tristan nagle zapytał:
– Mamo, mogę iść pooglądać gwiazdy?
Na piętrze z kaprysu wujka znajdował się pokój ze szklanym sufitem, a zarówno ja, jak i Tristan uwielbialiśmy to miejsce. Latem, kiedy spałam u Rachel, potrafiłyśmy siedzieć tam godzinami, jedząc ciastka i śmiejąc się z coraz to głupszych rzeczy. Mama najpierw spojrzała na niego nieprzytomnie, a potem się zgodziła, więc zostałyśmy z Rachel oddelegowane do potowarzyszenia młodemu. Nie żebym narzekała.
Rachel zamknęła za nami drzwi, a Tristan natychmiast zadarł głowę do góry i wpatrzył się w niebo. Miliony małych, migoczących punkcików, które kiedyś naiwnie próbowałam zliczyć, wydawały się być bliżej niż zwykle, prawie na wyciągnięcie ręki.
– Myślisz, że nam się uda? – zapytałam po chwili. – Wiesz, cofnąć w czasie, zrobić coś, żeby rodzice Ethana się zgodzili, wrócić i jeszcze wyjść z tego bez szwanku.
– Mam nadzieję. – Rachel stanęła obok mnie, otulając się mocniej swoim zielonym swetrem.
Obie się uśmiechnęłyśmy, kiedy zauważyłyśmy spadającą gwiazdę i byłam pewna, że nasze życzenia brzmiały tak samo.
Kiedy Tristan wreszcie się poddał i na dzisiaj przestał liczyć gwiazdy, zeszliśmy na dół w najmniej odpowiednim momencie, bo trafiliśmy akurat na zażartą dyskusję. Wymieniłyśmy z Rachel spojrzenia i gestem nakazałam młodemu milczenie.
– O taaak, pewnie! – usłyszałam sarkastyczny głos cioci. – Niech sobie podróżują w czasie i tworzą czarnych dziur do woli, prawda?
– Alex, uspokój się – nakazał jej wujek. – To nie tak, że ja ci każę im pozwalać!
– Nie? – zdziwiła się mama, nawet nie próbując ukryć swojej złości. – To co w takim razie robisz w tej chwili?
– Nie rozumiem was! – wykrzyknął. – Czemu robicie z tego taki problem? Sami wyczynialiśmy gorsze rzeczy!
Głos mamy nagle stał się chłodny.
– O tak, Will, pamiętam – odpowiedziała. – Ale pamiętam też, jak wyglądała moja piąta klasa, kiedy bawiłam się w bohaterkę i próbowałam zbawić świat! I nie udawaj, że nie wiesz, jak się to skończyło.
– Nie mam zamiaru. Ale nie zapominaj o siódmej.
– William, do cholery! – zdenerwowała się ciocia. – Dobrze wiemy, że to się stało, jasne?!
– Więc czemu na próżno chcecie temu zapobiec?
– Może dlatego, że pamiętamy, co wyszło z ich podróży w czasie!
Czyli nam się uda, pomyślałam z satysfakcją i spojrzałam na Rachel, która wyglądała na wystraszoną i zbitą z tropu słowami naszych rodziców.
– O co chodzi? – zapytał szeptem Tristan, a jego głos był zaskakująco poważny.
Cofnęłam się kilka kroków.
– O nic, mały – uspokoiłam go, chociaż sama powoli przestawałam w to wierzyć.
Wtedy pierwszy raz pomyślałam, że jestem ogniem, który zniszczy wszystko, co stanie mu na drodze, nawet jeśli miał to chronić.
– O nic.
~*~

Dla Magdy, bo jest najlepszą (i jedyną) taką gorczycą na świecie i w sumie fajnie się z nią nołlajfuje <3
Biję się w piersi, że jest krótko, dużo czekania i w sumie przejściowo. Ale od przyszłego rozdziału zacznie się akcja, także... Tak, mam nadzieję, że tym razem wena nie opuści mnie w połowie.

5 komentarzy:

  1. Cały czas mnie zbija z tropu to, że oni rozmawiają o zjawiskach w gruncie rzeczy nadprzyrodzonych, jakby to była najzupełniej naturalna rzecz. Opowiadanie jest bardziej obyczajowe, a tu wątki fantastyczne są osadzone jako uniwersalne składowe normalnego życia. Nie jestem pewna, czy to dobre rozwiązanie, czy może byłoby lepiej jednak pewne rzeczy wyjaśniać, gdy się je wprowadza.

    Rozdział bardzo mi się podobał, naprawdę fajnie operowałaś słowami, kawał dobrych charakterystyk, lekko się czytało i było bardzo obrazowo.
    No i był Lionel. Nie całkiem namacalnie, ale zawsze. Chociaż złamałaś mi serce tą jego dziewczyną. Mój Lionel!

    Teraz trochę czepialstwa, bo to w końcu ja komentuję, więc muszę wtrącić swoje trzy grosze:
    Ona im pomagała (tudzież kazała zjeżdżać, kiedy nie byli dla niej ważni)... - "Tudzież" oznacza "i, oraz", więc tu powinno być raczej "albo", czy coś w tym rodzaju.

    Teraz nasz problem polegał na tym, że Lionel siedział z rodzicami w Paryżu i aktualnie byli w środku remontu. - O matko, Lionel w Paryżu! TOO MUCH *.*

    Kiedy ostatnio z nim gadałam, mówił coś o malowaniu salonu i artystycznej wersji swojej mamy, która zaczęła się w czasie płukania wałków i pędzli zastanawiać, dlaczego w sumie nie zaprosili jego dziewczyny nawet na kilka dni. - Jego dziewczyny? :c

    – Co znów spieprzyłaś? – zapytał mnie na powitanie Lionel, kiedy usiadłam po turecku w fotelu. - Subtelny z ciebie mężczyzna, Lionelu...(i tak go kocham).

    Po jakieś godzinie przerzucania kartek, czytania w kółko tych samych notatek, marudzenia Rachel i moich wściekłych odpowiedzi uznałyśmy, że nic więcej nie znajdziemy i zabrałyśmy się za chowanie całej tej makulatury. - Coś Ci zjadło jot w jakiejś
    Pozdrawiam (i czekam na więcej, więcej, dużo Lionela - może jednak bez dziewczyny).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, to wszystko było przecież w informacjach, że występuje fantastyka. Rozmawiają o tym tak normalnie, bo sami nie są zwyczajni, tyle. Więcej wyjaśnień będzie w następnym rozdziale, chociaż w sumie może faktycznie mogłam o tym coś wspomnieć... Cóż, nie zmieni się tego teraz już, mój błąd.

      Teraz nasz problem polegał na tym, że Lionel siedział z rodzicami w Paryżu i aktualnie byli w środku remontu. - O matko, Lionel w Paryżu! TOO MUCH *.* On tam mieszka na stałe, jego mama jest z pochodzenia Francuzką.

      Jego dziewczyny? :c Nie chciałam Cię zasmucać, naprawdę. Ale Ellie jest dla fabuły nawet ważniejsza niż on sam. Więcej na ten temat nie powiem, bo wszystko wygadam.

      Lionel nie jest typem, który się z Julią cacka. Ale potrafi być też romantyczny ;)

      Również pozdrawiam! I Lionel także, marudząc na swój garnitur :3

      PS. Ja jestem świetna i wspaniale ogarniam o prostu, dopiero teraz zauważyłam, że też jesteś z Poznania... :D

      Usuń
  2. Ach, to wszystko było przecież w informacjach, że występuje fantastyka. - Ja wiem, czytałam przecież informacje :) Rzecz w tym, że nawet jeżeli masz książkę fantastyczną, to narrator dokonuje jakiejś charakterystyki świata przedstawionego, a u Ciebie oni sobie o tym rozmawiają, jakby to wszystko było oczywiste. A nie jest. Bo fajnie, ja jestem w stanie wydedukować, że jakimś sposobem to są ludzie, którzy przenoszą się w czasie mniej lub bardziej na porządku dziennym, ale na jakich warunkach? W jaki sposób? Dlaczego to jest tak? Co to za świat? Jakie inne moce nim kierują. Rozumiesz, o co mi chodzi?

    Cóż, nie zmieni się tego teraz już, mój błąd. - Wiadomo, ale będziesz miała naukę na przyszłość i w kolejnym opowiadaniu już go nie popełnisz ^^

    On tam mieszka na stałe, jego mama jest z pochodzenia Francuzką. - Nie mów! A ja jestem w klasie dwujęzycznej, od pięciu lat się uczę intensywnie francuskiego. Destiny! Destiny and chicken! :D

    e Ellie jest dla fabuły nawet ważniejsza niż on sam. - I TAK JEJ NIE LUBIĘ.

    Więcej na ten temat nie powiem, bo wszystko wygadam. - Ja tam nie mam nic przeciwko :P

    PS. Ja jestem świetna i wspaniale ogarniam o prostu, dopiero teraz zauważyłam, że też jesteś z Poznania... :D - Naprawdę? No to ogarnęłaś szybciej ode mnie i tak xD
    Jeżeli przypadkiem uczysz się w Marcinku, to może się znamy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, rozumiem, o co Ci chodzi. Wyjaśnienia takie bardziej co do całej "magiczności" będą po powrocie do Avalonu, bo na razie poza tym ich naturalnym przyjmowaniem podróży w czasie nic takiego (tak mi się wydaje) nie było... :P
      Kolejne opowiadanie to projekt mojego życia, więc w sumie dobrze, że takiego błędu już nie popełnię, jak mówisz :>

      On tam mieszka na stałe, jego mama jest z pochodzenia Francuzką. - Nie mów! A ja jestem w klasie dwujęzycznej, od pięciu lat się uczę intensywnie francuskiego. Destiny! Destiny and chicken! :D Aż czuć Twoją radość :D

      Więcej na ten temat nie powiem, bo wszystko wygadam. - Ja tam nie mam nic przeciwko :P OCH, POWAŻNIE? :D

      PS. HAHAHA, KTOŚ Z GORSZYM OGAREM ODE MNIE <3
      Wybacz, to tylko moja dzika radość, że tacy ludzie jednak istnieją. A przynajmniej, że chociaż raz to ja byłam tą, która pierwsza ogarnęła.
      A nie, nie w Marcinku. W Dąbrówce :P Ale rozważałam Marcinka dopóki nie doszłam do wniosku, że może jednak wybiorę dwójkę i IB ^^ Chociaż z moim zdecydowaniem to do maja się jeszcze wszystko z pięćdziesiąt razy pozmienia, także...

      Usuń
  3. Dziękuję, dziękuję bardzo! :)

    OdpowiedzUsuń