Mama
nie pchała się w centrum uwagi, miałam wrażenie, że to raczej centrum uwagi
stara się dopchać do niej, przebić przez mur, którym się otoczyła. Ludzie patrząc na nią i słysząc, jak się
śmieje, myśleli „Oto osoba, której nic nie złamie”. Sprawiała wrażenie osoby,
która niczego się nie boi, podejmie każde wyzwanie i wszystko jest w stanie
skwitować wybuchem śmiechu. Ale nikt z przyjaciół mojej mamy nawet nie próbował
ukryć, że miała bardzo wiele wspólnego z tymi dziewczynami z filmów, które
śmieją się z tobą, chociaż są smutne, a każdego, kto nie jest po ich stronie,
zaciągną aż na dno podczas swojej drogi do celu. Po trupach. Oceniała bez
zastanowienia, natychmiast, ale przynajmniej nie bała się przyznać do błędu.
Tyle tylko, że skłonić ją do zmiany zdania było jeszcze trudniej niż zmusić
Setha Chadwicka do zdjęcia glanów. I chociaż moja mama była cudowną osobą
pomimo tych cech, odziedziczyłam po niej cały egoizm i miałam nadzieję, że
Tristan kiedyś wyrośnie ze ślepego uwielbienia jej… Bo mama może i mogła mieć
wszystko, co tylko zapragnęła, ale tak naprawdę rzadko bywała szczęśliwa
bezgranicznie i niezaprzeczalnie. Jasne, śmiała się dużo, ale ludzie, którym
przez większość czasu jest smutno, mają do tego tendencję. Wszyscy zwalali jej
na głowę swoje problemy, bo „przecież Mali nic nie złamie”, skoro umie się w
życiu rozpychać łokciami i niszczyć osoby, które nic dla niej nie znaczą. Ona
im pomagała (albo kazała zjeżdżać, kiedy nie byli dla niej ważni), ignorując
swój egoizm, a kiedy oni odchodzili, czując się o niebo lepiej, kiedy zrzucili
własne problemy na cudze barki, zostawała jeszcze bardziej samotna. Dlatego od
czasu do czasu nachodziły ją takie dni, kiedy tylko siedziała na kanapie albo w
łóżku i czytała wszystko, co się nawinęło, byleby dobre. Ciocia
Alex mówiła, że to w szkole był jej sposób na oczyszczenie – postacie tak
prawdziwe, że aż zapominała o tym, kim sama jest. A potem mogła sobie
przypomnieć, że jest Mali Blanchett i świat należy do niej, jeśli tylko zechce
i znów być tą samą egocentryczką, która gada o wiele za dużo i się nie poddaje.
Ciocia
Lily, wujek i Ważka wyjechali dzień po świętach po śniadaniu, ku bezdennej
rozpaczy Tristana, który uważał, że teraz w domu nie został już nikt, kto go
rozumie. Miał skłonności do dramatyzowania i lubił, kiedy ludzie widzieli,
jakim wspaniałym jest aktorem, więc uparł się, że pojedzie z tatą odwieźć ich
na lotnisko. Mama go poparła. Ja byłam trochę zawiedziona, bo przez ostatnie kilka
dni nie dowiedziałam się nic na temat podróży w czasie. Nic, null. Ciocia Lily
po moim pytaniu jak ognia unikała tematu, wujka nie miałam odwagi spytać, tata
był zbyt zajęty bieganiem za Tristanem i Ważką, żeby nic sobie nie zrobili, a
mama odkąd zainteresowałam się Peterem i jego związkiem z małżeństwem cioci
Emily, stała się dziwnie podejrzliwa. U Rachel sytuacja miała się lepiej, bo
jej tata, kiedy go zapytała, bez zastanowienia palnął, że mamy pogadać z
Dorianem – ojcem Lionela, chociaż żadnych bardziej szczegółowych informacji nie
udzielił, bo ciocia Alex wkroczyła do akcji i opieprzyła swoją córkę za to
pytanie, dodając, że przecież mówiła jej, żeby zapomniała o podróżach w czasie.
Teraz nasz problem polegał na tym, że Lionel siedział z rodzicami w Paryżu i
aktualnie byli w środku remontu. Kiedy ostatnio z nim gadałam, mówił coś o
malowaniu salonu i artystycznej wersji swojej mamy, która zaczęła się w czasie
płukania wałków i pędzli zastanawiać, dlaczego w sumie nie zaprosili jego
dziewczyny nawet na kilka dni. Miałam zobaczyć go dopiero w szkole, a to
znacznie utrudniało dowiedzenie się czegokolwiek. Zwłaszcza, że potencjalnym
źródłem informacji był nie kto inny, jak Dorian Blackstar, który nosił przy
sobie pistolet, wyglądał jak włoski mafiozo i potrafił w jednym spojrzeniu
zawrzeć wszystkie emocje.
Ledwo
drzwi się zamknęły za gośćmi, mama zrobiła sobie herbatę i usiadła naprzeciw
mnie przy stole, wyrywając z rozmyślań o tym, jak mogłabym dotrzeć do ojca
Lionela, nie wtajemniczając go przy okazji w to wszystko.
–
Czuję się odmóżdżona – powiedziała, rozpuszczając włosy.
–
Co? – zapytałam niezbyt inteligentnie.
Mama
w odpowiedzi uderzyła głową w stół. Z kubka wylało się trochę herbaty. Przez
chwilę rozważałam wszystkie „za i przeciw”, a potem doszłam do wniosku, że nie
mam aż tak wiele do stracenia, by ryzyko nie miało mi się opłacić, i zapytałam:
–
Wiesz może, czy Lionel przyjeżdża przed szkołą do Anglii?
–
Mhm – wymamrotała mama do stołu. – Z rodzicami na bal u Saula.
W
domu mojego chrzestnego co roku odbywał się bal sylwestrowy, na który zapraszał
wszystkich swoich znajomych. Okoliczność nie była bardzo sprzyjająca, ale
lepsze to niż nic.
–
A u kogo zostają? – drążyłam temat.
–
U Setha i Emily, przyjadą dzień wcześniej… – Mama nagle podniosła głowę i
spojrzała na mnie. Miała orzechowe oczy, które wydawały się wiecznie uśmiechać.
– Boże, dziecko, czy ja ci właśnie powiedziałam wszystko, czego potrzebujecie?
I
znów uderzyła głową w stół.
–
Słuchaj – podjęła z powrotem wątek po kilku minutach ciszy, które spędziłam,
patrząc jak wskazówki przesuwają się po tarczy zegara, zbliżając do jedenastki
– dobrze wiem, że chcesz pomóc, tak samo jak Rachel, ale uwierz mi, wkopiecie
się w większe bagno niż moje najgorsze koszmary. Relacja Setha i Emily nigdy
nie była prosta i każde z nich myślało głównie o drugim, co z kolei ta osoba
odbierała jako przejaw egoizmu, a kiedy wzięli ślub, doskonale wiedzieli, na co
się godzą. Nie jest waszą sprawą wtrącanie się teraz w ich motywy i marzenia!
–
Ale przecież nie może być tak, że jedyne, co Ethan zastaje za każdym razem,
kiedy wraca do domu, to jego pokłóceni rodzice!
–
Zgoda – przyznała moja mama. – Ale nie może też być tak, że wy się w to wtrącacie.
Emily i Seth to duże dzieci, nie potrzebują opieki dwójki nastolatek. A ja nie
mam specjalnej ochoty cię stracić. Jasne?
Wiedziałam,
że kiedy mama zdobywa się na stanowczy ton, traktuje swojego rozmówcę jak
wyzwanie. Wtedy należy odpuścić. Brzmiała bardzo poważnie jak na nią, a do tego
w jej głosie nie słyszałam złośliwości.
–
Mhm – mruknęłam. Artemis wskoczył mi na kolana. – Rozumiem.
Mama
wzięła kubek z herbatą do ręki i wstała.
–
Właśnie o to chodzi, że nie rozumiesz – powiedziała cicho i poszła do siebie,
zostawiając mnie przy kuchennym stole z mruczącym kotem na kolanach, pustą
szklanką po soku oraz ochotą, by zakopać się w łóżku z książką i już nigdy
stamtąd nie wyjść.
Ale
że byłam dzieckiem swoich rodziców, zamiast tego wstałam, wstawiłam kubek do
zlewu i poszłam do siebie. Połączenia z Francją kosztowały sporo, ale nie
miałam zamiaru się tym przejmować.
–
Co znów spieprzyłaś? – zapytał mnie na powitanie Lionel, kiedy usiadłam po
turecku w fotelu. W jego głosie słyszałam rozbawienie, wszystko, co robiłam, go
niesłychanie śmieszyło, nawet jeśli ja bynajmniej nie uważałam, by takie było.
–
Sądząc po głosie, malowanie skończone – zignorowałam pytanie.
–
Seawall, co spieprzyłaś? – powtórzył, wesołość zniknęła z jego głosu.
–
Zaraz „spieprzyłam”, to takie duże słowo… – mruknęłam. Nie lubiłam tego, że
przez moje podobieństwo do Rachel wiedział wszystko. – Zresztą skąd pewność, że
to się stało?
–
Dzwonisz do mnie – odpowiedział Lionel, jakby to była najbardziej oczywista
rzecz pod słońcem. – Coś się musiało
stać.
–
No powiedzmy, że nie wszystko mi się udaje. Podobno przyjeżdżacie wcześniej? –
zmieniłam temat.
–
Mhm – potwierdził. – Czy ty czujesz moją dziką radość?
–
Tak. – Prawie widziałam jego zblazowaną minę, kiedy przewraca oczami na każdą
wzmiankę o balu. – Aż bije z twojego głosu.
–
Miło. Już się cieszę na codzienne poranne kłótnie… Ale mamy teraz fajny salon,
jasnozielony.
Zrozumiałam.
–
Rachel mówiła – poinformowałam go, a potem postanowiłam, że skoro on chce
drążyć temat, ja będę złośliwa.
– Ponoć twoja mama nie mogła się nadziwić, dlaczego nie zaprosiłeś swojej dziewczyny…
– Ponoć twoja mama nie mogła się nadziwić, dlaczego nie zaprosiłeś swojej dziewczyny…
–
Pół godziny się nad tym rozwodziła – westchnął Lionel. – I żadne argumenty do
niej nie docierają.
Miałam
dwie idolki, jeśli chodzi o uprawianie inteligentnego chamstwa i Ellie była
jedną z nich, ale mimo to się nie przyjaźniłyśmy. Nasza relacja opierała się na
prostym „Cześć, co u ciebie?” i niezbyt wnikających w szczegóły odpowiedziach
na to pytanie. Nie mogłam powiedzieć, że jej nie lubię, bo byłoby to kłamstwo,
ale z drugiej strony nie potrafiłabym jej zaufać. Jej rodzice są po rozwodzie,
a w zeszłym roku jej ojciec – przyjaciel matki Lionela – akurat wyjechał w
delegację do Moskwy, więc spędziła święta u Lionela w Paryżu.
–
I spróbuj teraz z nią zerwać… – zaśmiałam się.
–
Z góry wiadomo było, że nie będę mógł tego zrobić, bo mnie matka zabije –
prychnął Lionel. – W końcu mam przed sobą okazję do połączenia dwóch
szlachetnych rodów i tego typu pierdy…
Tristan
nie cackał się z pukaniem, tylko po prostu wpadł jak burza do mnie do pokoju,
zanim mój przyjaciel powiedział coś jeszcze.
–
Idzieeeemy do kina! – wrzasnął.
–
Muszę kończyć – powiedziałam do Lionela, przewracając oczami.
–
No to nie spieprz tego do końca, Seawall, i niech moc będzie z tobą! – zaśmiał
się i rozłączył.
–
DO KINAAAA! – powtórzył radosną nowinę młody.
–
Tak, tak, rozumiem. – Zdusiłam w sobie chęć natychmiastowego wywalenia go z
hukiem z pokoju. – Na co?
–
„Czerwonego renifera” – wyjaśnił podekscytowany.
Moja
mina musiała wyrażać więcej niż tysiąc słów.
–
Wszyscy?
A
także sporą dawkę braku entuzjazmu.
–
Oczywiście, że nie! – oburzył się mój brat. – Ja, mama i tata! Ty nie! Ha!
Po
czym odstawił jakiś idiotyczny taniec radości, który, jak to na taniec radości
przystało, wyglądał raczej, jakby ktoś podpalił mu spodnie. Kiedy wybiegł z
pokoju, zadzwoniła do mnie Rachel.
–
Czego?
–
Ogarnij się i przychodź, kiedy chcesz, mam pomysł.
~*~
–
To jest chore – oznajmiła po raz setny Rachel. – C–H–O–R–E. Bardzo.
Bardzobardzobardzo.
Dla
obcego człowieka nigdy nie odczuwała zdenerwowania ani strachu, bo jedyną
rzeczą, jaka o tym świadczyła, był jej słowotok, a Rachel z zasady odzywała się
tylko w obecności znajomych. Kiedy odpowiadała w szkole, zawsze zaciskała pod
ławką ręce w pięści. Kiedy ktoś pytał ją o drogę, wahała się, czy odpowiedzieć.
Głównie dlatego wszędzie chodziłyśmy razem – ona robiła dobre wrażenie i brano
nas za dwie grzeczne panienki, ja się odzywałam i wykłócałam, całkowicie je
psując, ledwo tylko się odezwałam. Podobnie było z naszymi mamami – bezczelna
Mali, myśląca Alex. Z wyglądu obie bardziej przypominałyśmy naszych ojców –
ciemne włosy, brązowe oczy, wzrost – ale to z matkami więcej nas łączyło. Nawet
to, że kiedy stanęłyśmy obok siebie, ludzie przestawali nas rozróżniać. I nieważne,
że Rachel miała grzywkę, ja loki, ona nosiła soczewki, ja często okulary, że
byłam od niej wyższa, że ubierałyśmy się całkiem inaczej. Czego byśmy nie
robiły, i tak nas mylono. Fakt, że się przyjaźniłyśmy, nie pomagał.
–
Może zamiast gadać byś mi pomogła? – mruknęłam, przesuwając swój kubek z
herbatą kawałek dalej, a na jego miejsce kładąc kolejny stosik notatek.
–
Nie wierzę, że to robimy… – oznajmiła Rachel, popijając łyk swojej kawy. Nie
znosiłam kawy, za to moja przyjaciółka uważała ją za lekarstwo na wszelkie
smutki; to była jedna z tych niewielu rzeczy, w których się od siebie
różniłyśmy, przy okazji uzupełniając.
–
Przypominam, że to był twój pomysł! – zauważyłam zirytowana.
Siedziałyśmy
naprzeciw siebie przy stole w jej salonie, a którym rozłożyłyśmy wszystkie
możliwe notatki, jakie znalazłyśmy u cioci Alex w biurku. Samo szukanie ich
trwało prawie godzinę i byłam coraz bardziej świadoma faktu, że czasu może nam zabraknąć,
by znaleźć to, czego szukamy i wszystko z powrotem pochować.
–
No wiem, wiem, ale on był głupi…
–
Rachel, do cholery, skup się – warknęłam. – Już zaczęłyśmy, za późno, jasne?!
Moja
przyjaciółka dmuchnęła w grzywkę, by ta nie wpadała jej do oczu, pokazała mi
język i też zabrała się za przeglądanie papierów. Nie wnikałam, dokąd poszli
ciocia z wujkiem, ale miałam nadzieję, że nie będzie im się spieszyć. Nawet nie
zauważyłyśmy, kiedy zrobiło się ciemno. Po jakiejś godzinie przerzucania kartek,
czytania w kółko tych samych notatek, marudzenia Rachel i moich wściekłych
odpowiedzi uznałyśmy, że nic więcej nie znajdziemy i zabrałyśmy się za chowanie
całej tej makulatury. Jedyne, co znalazłyśmy, to jakieś stare notatki, które
nie wyglądały na zrobione ani przez ciocię Alex, ani przez moją mamę – pismo
było zbyt eleganckie. Było w nich sporo o czarnych dziurach, lukach czasowych i
alternatywnej rzeczywistości, więc uznałyśmy, że się przyda. Resztę zebrałyśmy
ze stołu i odłożyłyśmy z powrotem do biurka cioci, po czym znów zasiadłyśmy
przy stole. Miałyśmy jeszcze trochę czasu, bo rodzice mieli po mnie przyjechać
dopiero po drodze z kina, a film kończył się za prawie godzinę.
–
Myślisz, że powinnyśmy powiedzieć Ethanowi? – zapytałam.
–
Nie, skąd ten pomysł? – zakpiła Rachel. – To tylko jego rodzice, po co mu
mówić?
–
Okej, to rzeczywiście było głupie pytanie… – przyznałam. – Tylko może zróbmy
to, jak już będziemy coś wiedzieć, co?
Rachel
rzuciła mi charakterystyczne dla jej mamy spojrzenie „No serio?”. Przez chwilę
siedziałyśmy w ciszy, każda pogrążona we własnych myślach. Jakiś mądry człowiek
kiedyś powiedział, że przyjaźń przychodzi wtedy, kiedy milczenie przestaje być
krępujące. Jasne, kłóciłyśmy się, ale chyba za bardzo byłyśmy do siebie
podobne, żeby się na siebie na dobre obrazić, zerwać kontakt i udawać obce.
Brakowałoby mi jej sarkastycznego głosu, dmuchania w grzywkę, miłości do kawy i
książek Agaty Christie, nie miałby kto kończyć za mnie zdania, kiedy gubię
wątek, ratować mnie z każdej opresji i w ogóle nie byłoby nikogo, kto byłby
taką Rachel. Czasem miałam wrażenie, że nasza przyjaźń to trochę układ w jedną
stronę – ona daje, ja biorę – i zastanawiałam się, czy nie męczy jej ciągłe
życie w, bądźmy szczerzy, moim cieniu. Kiedy jej o tym mówiłam, tylko rzucała
mi pełne politowania spojrzenie, przytulała i tym sposobem kończyła temat, więc
w sumie dalej nie wiedziałam nic.
–
Mama mi dzisiaj powiedziała, że mam się nie wtrącać, bo nie jest gotowa mnie
stracić – powiedziałam w końcu. Rachel przekrzywiła głowę niczym kot, co
świadczyło o tym, że słucha z uwagą. – Nie mam pojęcia, co miała na myśli…
–
Ale była poważna? – dokończyła Rachel.
Pokiwałam
głową. Moja przyjaciółka westchnęła.
–
Mówiła jeszcze, że mamy się w to nie mieszać, bo się wkopiemy czy coś w tym
stylu – dodałam po chwili milczenia, wpatrując się w dno swojego kubka. Nie,
nie, nie, nie zacznę teraz wątpić. Nie mogę, prawda?
–
Już się wkopałyśmy, sama to powiedziałaś. – Rachel przewróciła oczami. –
Zresztą to ja tu jestem tą od wyrzutów sumienia i roztrząsania każdego słowa
miliard razy w poszukiwaniu ukrytych znaczeń, zapomniałaś?
Jak
już mówiłam, układ w jedną stronę. Zawsze, kiedy jej potrzebuję, Rachel jest
obok i jeśli nie może nic zrobić, po prostu daje mi odczuć, że nigdzie się nie
wybiera. Tymczasem ja nie znoszę bezsilności i uciekam jak najdalej od problemu,
więc kiedy to ona jest w kiepskiej sytuacji, ja znajduję coś, czym mogę zająć
myśli i w efekcie znikam. Nie boję się wielu rzeczy – mam to po mamie – ale jedną
z moich najgorszych obaw jest to, że Rachel kiedyś się wkurzy i mnie zostawi. Ciocia
Alex mówi, że obawą Rachel jest to, że się nią znudzę i ją opuszczę. A wtedy
nie będzie już duetu Blanchett&Wayland i nie będziemy miały dostępu do
jakże wspaniałego dziedzictwa naszych matek, które były najbardziej wybuchowym
duetem w historii Avalonu, i wujków, którzy z kolei na długo wryli się w pamięć
dzięki swoim mniej lub bardziej świetnym, za to zawsze ekstremalnym, pomysłom.
Miałam
tendencję do wybierania zawsze nie najłatwiejszej ścieżki, nie najciemniejszej
drogi, tylko tej, którą ktoś mi powiedział, że z pewnością nie pójdę. Lubiłam
udowadniać ludziom, że są w błędzie, że źle mnie ocenili i nie jestem wcale tak
egoistyczna i bezczelna, za jaką mnie uznali, ale to było błędne koło –
pokazując im, że się mylili, uświadamiałam samej sobie, że tak naprawdę mieli
całkowitą rację. Ale kiedy mama nakazała mi odpuścić, ja jeszcze bardziej się
zawzięłam, chociaż coś mówiło mi, że będę tego żałować i to bardzo.
Do
moich zwyczajów należało także całkowite ignorowanie intuicji, jeśli nie
należała ona do Rachel.
–
Nie, nadal pamiętam – uśmiechnęłam się. – Ja tu jestem od zagłuszania złych
przeczuć, o tym też nie zapomniałam.
Odwzajemniła
mój uśmiech.
–
Chcesz jeszcze herbaty?
Pokiwałam
głową. Jak się okazało, skończyłyśmy rozmowę o naszych zamiarach akurat w odpowiednim
momencie, bo ledwo Rachel sięgnęła po mój kubek, w zamku zachrobotał klucz i do
domu wrócili ciocia z wujkiem. Czasem się zastanawiałam, jakim cudem,
przypadkiem czy też zrządzeniem losu się w sobie zakochali, bo kiedy się na
nich spojrzało, nie pasowali do siebie w romantycznym względzie ani trochę.
Byli podobnego wzrostu, ale o ile ciocia wydawała się nieustannie czekać na
atak z każdej możliwej strony, w jej oczach czaiły się złośliwe iskierki, a włosy
zawsze wymykały się z warkocza i grzywka wpadała w oczy, to wujek irytująco
przypominał faceta spod znaku „garnitur i pistolet” – zrelaksowana
(przynajmniej pozornie) postawa, fryzura jakby właśnie wyszedł z salonu Jean
Louisa Davida, pobłażliwe spojrzenie. Aż dziw, że się bał mojej mamy…
–
Chcecie coś do picia? – zapytała Rachel rodziców jeszcze zanim zdążyli się
rozebrać.
–
O tak, kawę – zamówiła ciocia, zdejmując kurtkę. – Julia, przyjadą po ciebie?
Potwierdziłam.
–
Dla mnie też kawę – dodał wujek. Nie cackał się z wieszaniem kurtki, po prostu
rzucił ją na krzesło w korytarzu i wszedł do salonu.
Ciocia
przewróciła oczami.
–
Will?
–
Tak? – Odwrócił się na pięcie.
–
Kurtka?
–
Alex?
–
Co?
–
Poważnie?
Ciocia
uniosła brwi i tym razem przyszła kolej wujka na wzniesienie oczu do nieba, ale
wrócił i powiesił kurtkę w szafie. Lubiłam na nich patrzeć i słuchać, jak się
przekomarzają. Robili to odkąd pamiętam, a nawet jeszcze dłużej, i działało to
na mnie jakoś dziwnie kojąco, jakbym po
długiej podróży wróciła do domu. Rachel wzięła mój kubek i poszła do kuchni.
Akurat
wtedy ktoś – kto okazał się być rozbawioną mamą, zażenowanym tatą i zachwyconym
Tristanem – zadzwonił do drzwi. Ciocia i wujek przez chwilę spojrzeniem starali
się nawzajem nakłonić do otwarcia, aż w końcu wujek poniósł sromotną klęskę,
wstał z kanapy i poszedł przywitać moją rodzinkę. Mama się z Tristana, który
nie tracił czasu, tylko natychmiast się rozgadał na temat „Czerwonego Renifera”,
który podobno był najfajniejszym filmem, jaki kiedykolwiek widział (co miało
się zmienić, kiedy tylko zobaczy następny) i na którym zjadł najwięcej
popcornu. Uwielbiał popcorn, ja zresztą też.
Rachel
wróciła z kuchni z dwoma kubkami więcej niż się tam wybrała. Oczywiście,
herbata cytrynowa dla mamy i zwykła dla taty. Wszyscy usiedliśmy przy stole i
rozmowa zeszła na temat balu sylwestrowego, kiedy Tristan nagle zapytał:
–
Mamo, mogę iść pooglądać gwiazdy?
Na
piętrze z kaprysu wujka znajdował się pokój ze szklanym sufitem, a zarówno ja,
jak i Tristan uwielbialiśmy to miejsce. Latem, kiedy spałam u Rachel,
potrafiłyśmy siedzieć tam godzinami, jedząc ciastka i śmiejąc się z coraz to
głupszych rzeczy. Mama najpierw spojrzała na niego nieprzytomnie, a potem się
zgodziła, więc zostałyśmy z Rachel oddelegowane do potowarzyszenia młodemu. Nie
żebym narzekała.
Rachel
zamknęła za nami drzwi, a Tristan natychmiast zadarł głowę do góry i wpatrzył
się w niebo. Miliony małych, migoczących punkcików, które kiedyś naiwnie
próbowałam zliczyć, wydawały się być bliżej niż zwykle, prawie na wyciągnięcie
ręki.
–
Myślisz, że nam się uda? – zapytałam po chwili. – Wiesz, cofnąć w czasie,
zrobić coś, żeby rodzice Ethana się zgodzili, wrócić i jeszcze wyjść z tego bez
szwanku.
–
Mam nadzieję. – Rachel stanęła obok mnie, otulając się mocniej swoim zielonym
swetrem.
Obie
się uśmiechnęłyśmy, kiedy zauważyłyśmy spadającą gwiazdę i byłam pewna, że
nasze życzenia brzmiały tak samo.
Kiedy
Tristan wreszcie się poddał i na dzisiaj przestał liczyć gwiazdy, zeszliśmy na
dół w najmniej odpowiednim momencie, bo trafiliśmy akurat na zażartą dyskusję.
Wymieniłyśmy z Rachel spojrzenia i gestem nakazałam młodemu milczenie.
–
O taaak, pewnie! – usłyszałam sarkastyczny głos cioci. – Niech sobie podróżują
w czasie i tworzą czarnych dziur do woli, prawda?
–
Alex, uspokój się – nakazał jej wujek. – To nie tak, że ja ci każę im pozwalać!
–
Nie? – zdziwiła się mama, nawet nie próbując ukryć swojej złości. – To co w
takim razie robisz w tej chwili?
–
Nie rozumiem was! – wykrzyknął. – Czemu robicie z tego taki problem? Sami
wyczynialiśmy gorsze rzeczy!
Głos
mamy nagle stał się chłodny.
–
O tak, Will, pamiętam – odpowiedziała. – Ale pamiętam też, jak wyglądała moja
piąta klasa, kiedy bawiłam się w bohaterkę i próbowałam zbawić świat! I nie
udawaj, że nie wiesz, jak się to skończyło.
–
Nie mam zamiaru. Ale nie zapominaj o siódmej.
–
William, do cholery! – zdenerwowała się ciocia. – Dobrze wiemy, że to się
stało, jasne?!
–
Więc czemu na próżno chcecie temu zapobiec?
–
Może dlatego, że pamiętamy, co wyszło z ich podróży w czasie!
Czyli
nam się uda, pomyślałam z satysfakcją i spojrzałam na Rachel, która wyglądała
na wystraszoną i zbitą z tropu słowami naszych rodziców.
–
O co chodzi? – zapytał szeptem Tristan, a jego głos był zaskakująco poważny.
Cofnęłam
się kilka kroków.
–
O nic, mały – uspokoiłam go, chociaż sama powoli przestawałam w to wierzyć.
Wtedy
pierwszy raz pomyślałam, że jestem ogniem, który zniszczy wszystko, co
stanie mu na drodze, nawet jeśli miał to chronić.
–
O nic.
~*~
Dla Magdy, bo jest najlepszą (i jedyną) taką gorczycą na świecie i w sumie fajnie się z nią nołlajfuje <3
Biję się w piersi, że jest krótko, dużo czekania i w sumie przejściowo. Ale od przyszłego rozdziału zacznie się akcja, także... Tak, mam nadzieję, że tym razem wena nie opuści mnie w połowie.
Biję się w piersi, że jest krótko, dużo czekania i w sumie przejściowo. Ale od przyszłego rozdziału zacznie się akcja, także... Tak, mam nadzieję, że tym razem wena nie opuści mnie w połowie.
Cały czas mnie zbija z tropu to, że oni rozmawiają o zjawiskach w gruncie rzeczy nadprzyrodzonych, jakby to była najzupełniej naturalna rzecz. Opowiadanie jest bardziej obyczajowe, a tu wątki fantastyczne są osadzone jako uniwersalne składowe normalnego życia. Nie jestem pewna, czy to dobre rozwiązanie, czy może byłoby lepiej jednak pewne rzeczy wyjaśniać, gdy się je wprowadza.
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mi się podobał, naprawdę fajnie operowałaś słowami, kawał dobrych charakterystyk, lekko się czytało i było bardzo obrazowo.
No i był Lionel. Nie całkiem namacalnie, ale zawsze. Chociaż złamałaś mi serce tą jego dziewczyną. Mój Lionel!
Teraz trochę czepialstwa, bo to w końcu ja komentuję, więc muszę wtrącić swoje trzy grosze:
Ona im pomagała (tudzież kazała zjeżdżać, kiedy nie byli dla niej ważni)... - "Tudzież" oznacza "i, oraz", więc tu powinno być raczej "albo", czy coś w tym rodzaju.
Teraz nasz problem polegał na tym, że Lionel siedział z rodzicami w Paryżu i aktualnie byli w środku remontu. - O matko, Lionel w Paryżu! TOO MUCH *.*
Kiedy ostatnio z nim gadałam, mówił coś o malowaniu salonu i artystycznej wersji swojej mamy, która zaczęła się w czasie płukania wałków i pędzli zastanawiać, dlaczego w sumie nie zaprosili jego dziewczyny nawet na kilka dni. - Jego dziewczyny? :c
– Co znów spieprzyłaś? – zapytał mnie na powitanie Lionel, kiedy usiadłam po turecku w fotelu. - Subtelny z ciebie mężczyzna, Lionelu...(i tak go kocham).
Po jakieś godzinie przerzucania kartek, czytania w kółko tych samych notatek, marudzenia Rachel i moich wściekłych odpowiedzi uznałyśmy, że nic więcej nie znajdziemy i zabrałyśmy się za chowanie całej tej makulatury. - Coś Ci zjadło jot w jakiejś
Pozdrawiam (i czekam na więcej, więcej, dużo Lionela - może jednak bez dziewczyny).
Ach, to wszystko było przecież w informacjach, że występuje fantastyka. Rozmawiają o tym tak normalnie, bo sami nie są zwyczajni, tyle. Więcej wyjaśnień będzie w następnym rozdziale, chociaż w sumie może faktycznie mogłam o tym coś wspomnieć... Cóż, nie zmieni się tego teraz już, mój błąd.
UsuńTeraz nasz problem polegał na tym, że Lionel siedział z rodzicami w Paryżu i aktualnie byli w środku remontu. - O matko, Lionel w Paryżu! TOO MUCH *.* On tam mieszka na stałe, jego mama jest z pochodzenia Francuzką.
Jego dziewczyny? :c Nie chciałam Cię zasmucać, naprawdę. Ale Ellie jest dla fabuły nawet ważniejsza niż on sam. Więcej na ten temat nie powiem, bo wszystko wygadam.
Lionel nie jest typem, który się z Julią cacka. Ale potrafi być też romantyczny ;)
Również pozdrawiam! I Lionel także, marudząc na swój garnitur :3
PS. Ja jestem świetna i wspaniale ogarniam o prostu, dopiero teraz zauważyłam, że też jesteś z Poznania... :D
Ach, to wszystko było przecież w informacjach, że występuje fantastyka. - Ja wiem, czytałam przecież informacje :) Rzecz w tym, że nawet jeżeli masz książkę fantastyczną, to narrator dokonuje jakiejś charakterystyki świata przedstawionego, a u Ciebie oni sobie o tym rozmawiają, jakby to wszystko było oczywiste. A nie jest. Bo fajnie, ja jestem w stanie wydedukować, że jakimś sposobem to są ludzie, którzy przenoszą się w czasie mniej lub bardziej na porządku dziennym, ale na jakich warunkach? W jaki sposób? Dlaczego to jest tak? Co to za świat? Jakie inne moce nim kierują. Rozumiesz, o co mi chodzi?
OdpowiedzUsuńCóż, nie zmieni się tego teraz już, mój błąd. - Wiadomo, ale będziesz miała naukę na przyszłość i w kolejnym opowiadaniu już go nie popełnisz ^^
On tam mieszka na stałe, jego mama jest z pochodzenia Francuzką. - Nie mów! A ja jestem w klasie dwujęzycznej, od pięciu lat się uczę intensywnie francuskiego. Destiny! Destiny and chicken! :D
e Ellie jest dla fabuły nawet ważniejsza niż on sam. - I TAK JEJ NIE LUBIĘ.
Więcej na ten temat nie powiem, bo wszystko wygadam. - Ja tam nie mam nic przeciwko :P
PS. Ja jestem świetna i wspaniale ogarniam o prostu, dopiero teraz zauważyłam, że też jesteś z Poznania... :D - Naprawdę? No to ogarnęłaś szybciej ode mnie i tak xD
Jeżeli przypadkiem uczysz się w Marcinku, to może się znamy.
Rozumiem, rozumiem, o co Ci chodzi. Wyjaśnienia takie bardziej co do całej "magiczności" będą po powrocie do Avalonu, bo na razie poza tym ich naturalnym przyjmowaniem podróży w czasie nic takiego (tak mi się wydaje) nie było... :P
UsuńKolejne opowiadanie to projekt mojego życia, więc w sumie dobrze, że takiego błędu już nie popełnię, jak mówisz :>
On tam mieszka na stałe, jego mama jest z pochodzenia Francuzką. - Nie mów! A ja jestem w klasie dwujęzycznej, od pięciu lat się uczę intensywnie francuskiego. Destiny! Destiny and chicken! :D Aż czuć Twoją radość :D
Więcej na ten temat nie powiem, bo wszystko wygadam. - Ja tam nie mam nic przeciwko :P OCH, POWAŻNIE? :D
PS. HAHAHA, KTOŚ Z GORSZYM OGAREM ODE MNIE <3
Wybacz, to tylko moja dzika radość, że tacy ludzie jednak istnieją. A przynajmniej, że chociaż raz to ja byłam tą, która pierwsza ogarnęła.
A nie, nie w Marcinku. W Dąbrówce :P Ale rozważałam Marcinka dopóki nie doszłam do wniosku, że może jednak wybiorę dwójkę i IB ^^ Chociaż z moim zdecydowaniem to do maja się jeszcze wszystko z pięćdziesiąt razy pozmienia, także...
Dziękuję, dziękuję bardzo! :)
OdpowiedzUsuń